Austria 2013 - SIGMUND - THUN - KLAMM


Trudno zdecydować od czego zacząć opowiadanie o tegorocznym wyjeździe do Austrii. Emocje wciąż jeszcze świeże. Po takiej ilości wrażeń mam uczucie, jakbym patrzyła przez mgłę... Jakby to się nie wydarzyło. A jednak :)
Zacznę od tego, że bez polecenia trafiliśmy do przemiłych ludzi prowadzących pensjonat w miejscowości Fusch an der Grossglocknerstrasse. Nicola i Richard są z pochodzenia Anglikami, prowadzą kameralny pensjonat Chalet Charlotte (nazwa pochodzi od ich prześlicznej córeczki Charlotte :))(www.chaletcharlotte.com). Nasi gospodarze okazali się bardzo ciepłymi, przyjaznymi i co najważniejsze, dobrze zorientowanymi... Dlaczego? Jadąc do Austrii liczyliśmy na piękną pogodę i jazdę na rowerach. Nic bardziej przewrotnego, niż pogoda... okazało się, że  przez większość pobytu padało, a temperatura wahała się pomiędzy 5 a 9 stopni :) Codziennie rano przy wyśmienitym śniadaniu Nicola przedstawiała nam propozycje na wycieczki z uwzględnieniem niesfornej pogody... Dzięki zaufaniu, jakim ją obdarzyliśmy, nasz wyjazd nie stał się katastrofą, a niesamowitą przygodą.
I o tym właśnie chciałabym Wam opowiedzieć.
 
Nie zacznę od pierwszego dnia, ale od miejsca, które mnie oczarowało swą potęgą, pięknem formy i barwy.
Ale od początku :)

Kolejny dzień przy śniadaniu patrzyliśmy przez okno na Alpy spowite chmurami i zabielone po części od śniegu, który spadł dwie noce wcześniej :)


Nicola zaproponowała nam wycieczkę do wąwozu, który pokonuje się po drewnianych pomostach. 
Z uwagi, iż tam zawsze jest mokro, padający deszcz nie bardzo miał wpływ na to miejsce. Zaopatrzeni w kurtki przeciwdeszczowe i aparat wyruszyliśmy do Sigmund Thun Klamm.
Zakupiliśmy bilety w kasie przy wejściu u stóp wąwozu i weszliśmy przez bramkę. 




Na początku musieliśmy pokonać bardzo uroczy mostek, ale zaraz za nim naszym oczom ukazały się malownicze skały żłobione przez tysiące lat przez wodę, która spływała zewsząd. Mokre skały mieniły się w świetle, odkrywając kolejne załamania i zakręty. My szliśmy drewnianymi pomostami i jak dzieci z szeroko otwartymi ustami podziwialiśmy to piękno (niektórzy oczywiście co jakiś czas musieli oderwać oko od okularu aparatu :)



Woda miała tam kolor turkusowy... Była lodowato przezroczysta, a mimo ogólnej temperatury chciałoby się w niej zanurzyć..


                       
Wąwóz kończył się wodospadem spływającym z najwyższej partii skał.



Kiedy już ochłonęliśmy dzięki bryzgającej z wodospadu wodzie i ruszyliśmy dalej, dotarliśmy do górnej partii skał, gdzie z wolna płynął strumień, który przeradzał się w ten wartki wodospad. Wszystko to za sprawą tamy i jeziora, na którym została zbudowana.


A potem nastała cisza, nie było już słychać szumiącej wody rozbijającej się o skały... Szliśmy spacerem wokół jeziora, słuchając wiosennych śpiewaków i fotografując kwiatki i drzewka :)






Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na jezioro... A potem tylko zejście w dół.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz